Informacja wstępna - Aragac, najwyższa góra w Armenii, wygasły wulkan, którego szczyt zapadł się pod własnym ciężarem, tworząc górę o czterech wierzchołkach: najniższy ok 3900m, najwyższy ok 4080m. Załoga zrobiła dwa z czterech wierzchołków: 3900 i 4020.
Rano....
Pogoda nie rozpieszcza - deszcz, mgła, śnieg, zimno..... jak w kraju hehehe, więc nie pękamy na robocie, tylko zakładamy sapagi, pakujemy wory i idziemy. Góra nie stawia się zbytnio, generalnie jest raczej płasko, do tego mgła, więc przez pierwsze 2h nie wiemy czy w ogóle idziemy w dobrym kierunku. Warto tutaj nadmienić, że na Aragac nie ma szlaku w tatrzańskim tego słowa znaczeniu. Co jakiś czas widzimy główną grań, na którą musimy się dostać. Z dołu wygląda trochę strasznie :) no ale nie pękamy, tylko drałujemy. Wreszcie dotarliśmy go pierwszej grani, parę fotek i po chwili jakieś dziwne pomruki. Eeeee tam to wiatr......po chwili znowu ..... K*****A komuś się wyrwało, no przecież nie może być, że nie wyjdziemy na następną górę.....
Już wiedzieliśmy, że idzie niezła zawierucha o burzowym charakterze. Znalazłem jakieś takie zagłębienie w skale, Zuraw wytrzasnął NRCetke, obudowaliśmy się kamieniami i folia i stwierdziliśmy, że nadal nie pękamy, tylko bierzemy pogodę na przeczekanie. Po naprawdę długiej godzinie (śnieg, deszcz, pioruny, i naprawdę za***cie mocny wiatr), spędzonej w naszym prowizorycznym schronie pojawiły się pierwsze, nieśmiałe promienie słońca. Wypełzliśmy niepewnie z nory i zobaczyliśmy prawie całą Armenię, (nie na długo, ale i tak ha!). To nam dało kopa, żeby iść dalej. Drogę do pierwszego szczytu pokonaliśmy naprawdę sprawnie, na górze kilka fotek, odpoczynek i krótkie kimanie w słońcu. Jak tylko doszliśmy do siebie, rzut oka na drugi szczyt i.... opad szczeny. Jak tam wejść? Stromo jak fiks, szlaku nie widać, pogoda nadal syfiasta. No ale jak już wspomniałem, nadal nie pękamy na robocie, idziemy do przełęczy miedzy szczytami, po czym zaczynamy znowu napierać na gore. Ta się trochę stawia, kilka dziwnych momentów (ale nic ponad Orlą Perć) i jestem na górze 4018...... no właśnie jestem, Żuraw gdzieś tam dostał zadyszki, krótka salwa okrzyków, małe nerwy, ale się znalazł w końcu... :) Pogoda coraz gorsza, dzień się skurczył, decydujemy się, że resztę pików odpuszczamy, bo i tak już nic ciekawego tam nie będzie. Schodzimy.
Zejście z góry od czasu do czasu okraszone pięknymi ala` alpejskimi widokami i totalna ćmaga z powodu odwodnienia (tak wiem, w góry trzeba nosić ze sobą zapas wody.... heheheh). Wracamy do namiotu, mocno wycięci, jemy małą kolację, którą przerywa nam kolejna burza. Noc spędzamy przy akompaniamencie piorunów i mocnego wiatru (naprawdę zadziwiające, że nasz namiot nie poszedł w strzępy).
Rano zimno ale nie pada. Po śniadaniu pakujemy mandzur i dawaj na dół do Byurakan, niby 30 km z 25 kg worami, no ale przecież nie będziemy pękać na robocie heheheh ;-)))
Spacer okazał się nawet przyjemny, do momentu, aż przypominamy sobie, że znowu nie mamy wody....żenada...nie pękamy, idziemy. Na horyzoncie pojawiają się namioty pasterskie i .... biała Lada Niva, a nieżej nasz kumpel Hayk. Okazuje się, że chłopaki założyli w Niwce instalacje gazowa i chcą sprawdzić, ile siana schodzi na wycieczkę pod Aragac. Umawiamy się z nimi, że pojada na górę, a my poczekamy u pastuchow (wiadomo kawa i takie tam hehe) na nich i potem jedziemy razem do Byurakan git! :) Nikt nie pękł na robocie i dwa szczyty zrobione.
/zuraw/ Dodam jeszcze, że po przyjeździe Hayk oprowadza nas po swojej miejscowości po raz kolejny, a wieczorem trafiamy zupełnie przypadkowo na dość zakrapianą kolację. Rozpiętość wiekowa od 18 do 88. Dziadek całkiem nieźle sobie radzi z winem i bimbrem. Jest wesoło, idziemy spać po 3 rano, śpimy jak zwykle dobrze :PP