27 sie 2010

Yazd

29 Lipca

Budzę się w autobusie i przecieram oczy ze zdziwienia. Jesteśmy na jakiejś pustyni. Po chwili dopiero dociera do mnie, że jedziemy przez tą białą plamę na mapie Iranu - teraz wiem już dlaczego plama. Autobus zjeżdża do jakiegoś samotnego budynku o dość imponującej architekturze jak na pustynny przystanek autobusowy. Wysiadamy trochę zaniepokojeni, na szczęście po chwili na horyzoncie zaczyna majaczyć jakaś zabudowa, no i miejski standard czyli HEJ MISTER TAXI!?

Wyszkoleni, uciekamy przed taksiarzami na terminal tam dochodzimy do siebie i zbieramy informacje na temat publicznego transportu. Po jakimś czasie przechadzamy się już ulicami Yazdu w poszukiwaniu polecanego przez autora przewodnika bardzo klimatycznego Silk Road Hotel`u.

Hostel odnajdujemy z trudem, klimatyczny rzeczywiscie, ale atmosfera troche jak w kościele - obecni tam backpakersi wydają się wręcz rzeczona atmosferą odurzeni. Ja poczułem się odurzony ze szczęścia w momencie odkrycia prawdziwego europejskiego wu-cetu.

Za poradą naszego przewodnika, zamiast płacić za relatywnie drogi pokój, korzystamy z opcji partyzanckiej czyli spania na dachu za 3 USD (ze śniadaniem) - polecam.

Umyci i z lekka wypoczęci idziemy zwiedzać miasto. Kręcąc się po pustych ulicach naprawdę starego miasta, poznajemy Stephena i Nicka z Londynu, którzy tak jak i my uciekli ze świątynnej atmosfery Silk Road`a. Chłopaki polecają nam miejsce gdzie serwują, ponoć - Camel Burgera. Nie zastanawiamy sie zbyt długo i idziemy spróbować..... smakuje jak normalny, wciąż pozostaje pytanie czy nie był to normalny wołowy burger, finalnie uznajemy że będziemy się trzymać wersji, że jednak tego wielbłąda zjedliśmy.

Popołudniu decydujemy się na wypad do tzw. Wież Milczenia, na obrzeża miasta. Podejmujemy ryzyko związane z jazdą taryfa, finał jak się można było spodziewać opłata klimatyczna za kolor skóry +3 USD do normalnej ceny - trudno, taki świat.

Wieże milczenia były miejscem pochówku zoroastrian. Zwyczaj nakazywał pozostawienie zmarłego w takiej wieży, po to aby mogły go zjeść sępy, wszystko po to żeby nie zanieczyścić ziemi. Proceder ten został ukrócony przez Szacha dopiero w latach 70 - tych i zastąpiony chowaniem zmarłych w betonowych trumnach z ewentualną opcją kremacji.

Widok z wież milczenia jest imponujący, widać stąd cały Yazd i jego pustynne okolice. Robimy zdjęcia i wracamy w kierunku hotelu, tym razem podstawowy warunek to "no taxi". Załapaliśmy się na darmową podwózkę w okolice centrum skąd zaś łapiemy kolejną darmową podwózkę pod sam hotel.

Wieczorem wyskakujemy porobić troche nocnych fotek starego miasta. I wpadamy na bardzo popularny irański deser - lody w soku marchewkowym - na prawde dobre polecam.

30 Lipca Yazd cd....

Noc na pustyni jest jak piszą w książkach zimna - potwierdzam. Poranki natomiast palą już pierwszymi promieniami słońca, wiec wstajemy skoro świt.

Z pomocą obsługi hotelu rezerwujemy sobie bilety kolejowe do portu nad Zatoką Perską - Banddar-e-Abbas. Rezerwowane bilety trzeba odebrać osobiście z biura pośrednika, które na szczęście znajduje się nieopodal świątyni zoroastriańskiej, którą i tak planowaliśmy pozwiedzać.
Ucinamy sobie solidny spacer po mieście odwiedzając przy okazji wspomniane miejsca oraz całkiem pokaźnych rozmiarów meczet.

Poznajemy tam dwóch młodych chłopaczków, którzy uświadamiają nas że nie jest to ulubione miejsce Irańczyków (natomiast oczko w głowie prezydenta) ale za to stosunkowo popularny miejski szalet, nie jest to jedyny dysonans między upodobaniami prezydenta a upodobaniami obywateli.

Wracamy do hotelu, tutaj oczywiście zawiesista podróżnicza atmosfera, z paroma wyjątkami - dwóch Niemców bardzo poleca nam opium w Kermanie.... next time
Czas się zbierać, tym razem obsługa hotelowa zamawia nam taxi po ustalonej cenie, oczywiście nie obyło się bez bonusowej opłaty, tym razem za ciężkie plecaki płacimy o,5 USD. Stacje kolejowe w Iranie przypominają bardziej terminale lotnicze, jest naprawdę elegancko, kontrola policyjna, kontrola wojskowa, kontrola taka i owaka....trochę tego jest. W końcu udaje nam się wsiąść do naszego przedziału sypialnego. Jesteśmy mocno zmęczeni więc w kolejowych pryczach pokładamy naprawdę duże nadzieje. Niestety nie ma lekko. Natychmiast pytania od współpasażerów: skąd, dokąd, jak jest.... to będzie długa noc mówię do Żurawia...





Isfahan, Kaveh Terminol.....

28 Lipca

Do Isfahanu dojeżdżamy w nocy. Dosypiamy do wczesnego poranka na terminalu po czym ruszamy w miasto w poszukiwaniu taniego hostelu, który z pomocą lokalsów z niemałym trudem w końcu odnajdujemy. Postanawiamy zostawić bagaże w hostelowej przechowalni, i iść w miasto, o tym czy zostajemy zdecydujemy później.
Pierwsze kroki kierujemy do ormiańskiej dzielnicy - Dżulfy. Trafienie tam jak zwykle wymagało interwencji miejscowych. Przed nami wyrasta ormiańska katedra, którą Żuraw postanawia potraktować bardzo utylitarnie (bebachshid mister, kodżost dabliu si?;))). Ja czekając na kmiecia integruję się z lokalną społecznością poznając między innymi: napakowanego jak Pudzian endokrynologa, który swoją specjalizację robil w Czechach - mowił nawet troche po czesku, oraz chlopaka, który pół zycia spędził jako barman w Malezjii. Po wypaleniu sziszki z ex barmanem ruszamy w kierunku imponującego juz z daleka meczetu Immama. Tam poznajemy dwóch kolesi (jeden z nich napewno nazywał się Muhhamed, może Żuraw bedzie pamietał imię drugiego), prowadzących coś na wzór irańskiego biura podróży. Zasadniczo był to nasz pierwszy kontakt z bardziej religijną częścią irańskiego społeczeństwa. Wymieniamy z nimi troche poglądów, jak i co żeby ludzie chcieli ogladać Iran. Niestety sugestia żeby zatrudniali więcej kobiet w branży PR potraktowana została jako głupi żart :\.
Po rozmowie z przyszłymi potentatami irańskiego przemysłu turystycznego idziemy zobaczyć jeden z największych bazarów w Iranie. Podziwiamy tu przezróżne suweniry jak np. prawdziwe perskie dywany,bardzo fajne tradycyjnie zdobione obrusy, postarzane metalowe misy i tace, szachy i wiele innych, wszystko hand made i wszystko dosyć kosztowne.

W cały kompleks Meczetu Immama oraz bazaru wpisuje się jeszcze bardzo interesujący pałac Immama, po zwiedzeniu którego, udaliśmy się w kierunku trzęsących się minaretów. Po nazwie spodziewaliśmy się jakiegoś kosmosu, niestety okazało się, że przebijaliśmy się przez pół miasta, po to żeby zobaczyć jak jeden koleś trzęsie 4 metrową wieżyczką po to żeby druga 4 metrowa wieżyczka po drugiej stronie meczetu tez się zatrzęsła i zadzwoniła mikroskopijnym dzwoneczkiem, priceless...
Do centrum wracamy z poznanymi studentami szkoły aktorskiej. Robi się poźno, Isfahan jest zatłoczony i męczący decydujemy że to nie dla nas i ze czas uciekać do jednego z najstarszych miast na świecie do Yazdu.