29 cze 2010

Sakartwelo, czyli Gruzja, dzien 1


I jestesmy.

po burzliwym przelocie (burza z lotu ptaka wyglada rewelacyjnie) Znalezlismy sie w Tbilisi. Byla 1.30 i zadnych autobusow, wiec poczekalismy do rana na transport.
Czekanie umilila nam wizyta w lotniskowej knajpce: shoarma-rewelacja i polska VIVA serwujaca najnowsze klubowe hity

I tak sobie czekalismy i czekalismy az sie zrobilo w koncu rano i wsiedlismy do busa z lotniska do Tibilisi gdzie zachowywalismy sie jak typowi turysci po dlugim tripie czyli jak zombie.....

Mili Gruzini od razu to dostrzegli i pomogli nam sie usadowic w autobusie i kupic bilety. Upewnili nas tez ze jedziemy we wlasciwe miejsce. Gdy znalezlismy sie w centrum, gdzie mial na nas czekac
spiacy jescze magik :P, zapytalem sie lokalesow jak dojsc do "gostinicy" c na ulicy, ktorej wymowienie sprawialo niewielkie trudnosci ;) Efekt byl taki, ze jeden wkazal nam prosto, drugi w lewo a trzeci w prawo. Pokrecilismy sie troche z naszymi plecakami po okolicy (achitektoniczny chaos, bardzo klimatyczne miejsca) [cin - drogi wygladaja jak koryta rzeki w tatrach...]. w koncu trzeba bylo sie wracac, bo obralismy zla droge [ cin - aaa no tak powinismy isc innym korytem ;-)...].

W hostelu integracja z zaloga, pranie i wypad na miasto (super metro - stacje chyba 100m pod ziemia) w poszukiwaniu iranskiej ambasady, ktorej nie mogl znalezc nawet taksiarz. Zjawilismy sie tam tylko po to, zeby uslyszec od bucowatego pana portiera rozwalonego na
krzesle, ze: "I inform you that the visas are issued everyday between 10 and 12" gruzinscy straznicy, ewidentnie nudzacy sie na
sluzbie, dali nam do zrozumienia zebysmy byli punktualnie o 10.

Czas formalnosci na tym sie skonczyl, zaczelismy czesc artystyczna. Zbaczajac z glownej ulicy znalezlismy sklepik z piwem, budke z tradycyjnymi serami (mniam!) i jedna z licznych minipiekarni wytwarzajacych puri, czyli chleb o oryginalnym ksztalcie. Po konsumpcji poszlismy jeszce do twierdzy gorujacej nad miastem
-swietny widok na nocne miasto. Mielismy isc wczesnie spac, bo rano czekala nas pobudka i wizyta w ambasadzie...