7 lip 2010

Znowu Tbilisi


5 lipca
Rano wielkie pranie i suszenie rzeczy. Idziemy odebrać paszporty z ambasady Iranu. Strażnicy przed ambasadą z nudów i upału leją się wodą z butelek :) Niby po czasie ale znowu okazuje się ze pan w ambasadzie jest miły, wydaje nam dokumenty i życzy "Good Luck". To już koniec dwumiesięcznego horroru z tą wizą, cieszymy się jak dzieci.
Kolejne zadanie-dojechać na dworzec i kupić bilety. Pod ambasadą wsiadamy w zły autobus. Wysiadamy niepocieszeni, do czasu gdy odwracając głowę nie zauważam wielkiego szyldu GEORGIAN RAILWAYS - wysadziło nas zaraz naprzeciwko przedstawicielstwa kolei na mieście. W środku miła pani sprzedaje nam bilety na 400km podróż za jedyne 14 lari (28zł) od osoby - coraz bardziej lubimy ten kraj. Idziemy na spacer po mieście, Magik musi kupić kąpielówki na bazarze, a to bardzo wybredny typ :). Siadamy w ogródku piwnym, zdobyamy Kazbek - (piwo po 1,5 lari :)).
Pod wejściem do Palacu Szachowego (chcemy kupić podróżne szachy) spotykamy jakiegoś pana emeryta bardzo chcącego się z nami zaprzyjaźnic, (mówi coś o Apokalipsie i że Gruzja wyjdzie z niej cało). Spotkanie uświadamiające zajmuje nam jakieś 30 minut; rezygnujemy z zakupu szachów obawiając się kolejnych szachowych proroków. Krążymy wśród parków i zaniedbanych budowli (mimo, że sporo się remontuje w tym mieście, wiele pozostaje do zrobienia). Na koniec spotykamy malarza który pozwala się sfotografować przy pracy. Mówi, że jego zdjęcie będzie kiedyś warte miliony.
Opowiada nam swoje ciekawe dzieje, rozpoznaje w nas prawdziwych Polaków (choć niby ja to typ Riazański, więc może nie Polak??) i przyznaje, że Kloss to najlepszy szpieg wszechczasów. Zaraz po nim Stirlitz ;). Czterech pancernych też wychwala, jakze by mogl inaczej! Życzymy sobie wszystkiego dobrego i wracamy do hostelu. Pakowanie i jazda na dworzec. Dzień kończymy zasypiając w tłocznym pociągu. Cin ma trochę mniejszą ochotę na sen, więc przy okazji poznaje grupę Gruzinów jadących na wakacje nad morze. Zapraszają nas na imprezę do siebie, zobaczymy co z tego wyjdzie.

Pod Górkę

2 lipca

Wstajemy i od razu rzuca sie w oczy nasz cel, czyli Kazbek Szybkie pakowanie i jazda pod górkę. Dziś wchodzimy z 2200 na 3600m. W zeszłym roku podobny numer z pełnymi plecakami wyszedł nam w Maroku, więc powinno udać się i tym razem. Idziemy w wiosennej scenerii, wszędzie pełno kwiatów. Im wyzej tym bardziej wyłaniaja
się otazcające nas ostre szczyty Kaukazu. W końcu na 3000m zaczynaja się nieprzyjemne do chodzenia morenowe piaski i strumienie lodowcowe, przez które przeskakiwanie po kamieniach z 25kg plecakiem to całkiem ekstremalne przeżycie. Pada propozycja, żeby rozbić się pod lodowcem dla aklimatyzacji, ale nam się spieszy :). Idziemy dalej, tym razem już po lodowcu. 500m podejścia krok po kroku bez wytchnienia, coraz
mniej tlenu i zmęczenie dają się we znaki. Na koniec jestesmy już totalnie wyczerpani. Na dodatek zaczyna padać śnieg i grad na zmianę, typowa popołudniowa pogoda w tej okolicy. Jeszcze jeden skok przez szczelinę i jesteśmy z powrotem na osypujących się skałach. Ostatnie, ostre podejście do stacji meteo pod Kazbekiem
wysysa resztki sił. Na miejscu rozkładamy się do obiadu i ustawiamy namiot i zabezpieczamy przed wiatrem. Szybko do śpiwora i spać. Sen cięzki, ale tego się spodziewaliśmy, na dodatek strasznie zimno. Ciekawe czy uda nam się zregenerować do jutra.



3 lipca
Rano wstajemy całkiem wcześnie, szybkie, niewielkie śniadanie
(brak apetytu) i wypad aklimatyzacyjny. Mamy zamiar dojść na 4200 i wrócić. Ja wymiękam na 4000, chłopaki dochodza wyżej. Po powrocie czujemy się całkiem niezle, przynajmniej tak nam sie wydaje. Zjadamy sporo i prosimy Klamke SMSem o prognozę pogody i wyniki wyborów. Jest sobota, ale nam wydaje się ze juz niedziela, co stwarza wiekszą presję czasową (Magik wylatuje 10-go a my chcemy jeszcze objechać Gruzję). Przez cały zeszły tydzień pogoda była koszmarna, dopiero niedawno nieco się wypogodziło.Na górze na lodowcu szczeliny są regularnie zasypywane przez świeży śnieg, co utrudnia podchodzenie. Wszystkiego dowiadujemy się od Polaków przebywających w bazie. Spotykamy ekipę słynnego himalaisty Ryszarda Pawłowskiego, która skończyła wspinaczkę na Kazbek i wkrótce jedzie na Nanga Parbat - dostajemy od nich dwa kartusze i nieco zupek błyskawicznych - wielkie dzięki i powodzenia :)). Wieczorem wypogadza się i robimy nieco fotek.
Kładziemy się spać. Przed snem bawimy się aparatami i spostrzegamy, że nasze twarze mają wygląd jak z horroru klasy C "Opuchnięte Mordy 3" ;). //Zawsze jest dylemat czy pić wiecej i zwiększać obrzęki czy też nie pić ryzykując odwodnienie.\\ W nocy śpi mi się jeszcze gorzej, chłopaki dają jakoś radę...



4 lipca
Rano znowu bożonarodzeniowa atmosfera-śnieg ;), ja nie czuję się lepiej, musimy schodzić, bo już "poniedziałek". Żałuję, że nie zszedłem wczoraj niżej na nocleg.
Pewnie dałoby się zrobić górę a tak trzeba na to dodatkowych dwóch dni. Najwyraźniej nie da się w 3 dni wejść w trybie partyzanckim :)) - trochę za bardzo zignorowaliśmy aklimatyzacje ale zdobyliśmy duże doświadczenie, które przyda się za rok, gdy tam wrócimy- Nu Kazbek, Pagadi! :)). Po drodze w dół wypogadza się i mamy możliwość oglądania najładniejszych jak dotąd widoków Kazbeka i okolic. Czujemy się coraz lepiej. Schodzimy w ekspresowym tempie co jakiś czas lądując w śniegu albo w błocie.
Potem skakanie przez strumyki i zaczyna się zejście po trawie.
Mimo, że boimy się ucieczki ostatniego autobusu, robimy częste postoje na foto, w końcu zatrzymujemy się żeby umyć się po tej całej przygodzie z użyciem takich magicznych chusteczek. Jeszcze tylko 400m w dół i jestesmy w centrum Stepansmindy(w 6 godzin zeszliśmy z 3660 na 1800m).
Godzina do odjazdu - piwko, zabawa z jakimś bezdomnym psem i wsiadamy do busa. W busie poznajemy grupkę gruzinów, którzy uczą nas paru kolejnych słów. Umawiamy się na kolacje wieczorem. Autobus pędzi wpierw serpentynami, potem juz po (w miarę) płaskim. Nagle słyszymy huk i dziwne wstrząsy - przednia opona pęka przy jakichś 80 km/h. Na szczęście nie stalo się to w górach - wrażenia jak z filmu.
Naprawa trwa przez 3 godziny (kierowca nie umie odkręcić śrub, w dodatku jego nogi wystają na ruchliwą jezdnię :)), w międzyczasie jeden z poznanych Gruzinów uświadamia nam w rozmowie, że dziś u nas są wybory - yyy to znaczy że jest niedziela?? Tutaj pada seria przekleństw - mogliśmy zostać jeszcze 2 dni i spróbować. O 23 docieramy do Tbilisi i ostatnm metrem jedziemy w stronę hostelu. Przepakowanie, prawdziwy prysznic i obiad na
mieście - tym razem wino, dużo mięsa. Nie mogę patrzeć na chleb i ser. Swoją drogą 8 z 15 wniesionych chlebów zostawiliśmy w bazie pod Kazbekiem, za co dostaliśmy od szefa czekoladę ;)Stwierdzamy, że następnym razem lepiej cierpieć z głodu niż z przeciążenia.