9 lip 2010

Herbaciane pola Batumi....

6 i 7 lipca

Jest dworzec w Batumi, nie ma kolegow z Gruzji... na cale szczescie to nie Polsza, wiec bagaz kompletny. Po jakims czasie dostajemy msmsa gdzie lamanym angielskim informuja nas ze wysiedli na wczesniejszej stacji i ze zapraszaja nas na impreze. Batumi przywitalo nas drobnym perfkcyjnie nawadniajacym nasze ubrania deszczem. Jest wczesny poranek, wszystko pozamykane, wiec krecimy sie bez celu i mokniemy - mega frajda ;-). Zajdujemy jakis daszek, gdzie od razu poznajemy cala galerie lolanych dziwolagow, na nasze szczescie wygladamy bardzo nie wyjsciowo (brak potencjalu finansowego) wiec relatywnie szybko bo 'juz' po 1 godzinie towarzystwo sie wykrusza i idzie robic djingi gdzie indziej. Pogoda tez nam odpuszcza wiec poszlismy na plaze sie przekimac.

Spanie na plazy zaowocowalo ladna geleria poparzen slonecznych, na szczescie maja tu pantenol pod nazwa pantenol :)

Wykąpani i czerwoni jak raki zdecyowalsmy sie na wycieczke do niedalekiego Sarpi na pograniczu Turecko-Gruzinskim. Na podstawie informacji z rozmaitych zrodel wykreowalismy sobie w glowach obraz Sarpi jako pieknej nadmorskiej wioski gdzie woda pelna jest bawiacyh sie delfinow a plaza robiacych to samo ludzi :DDDDD - pieknoduchy. Rzeczywistosc okazala sie troche mniej Disney'owska. Miejscowosc sklada sie z kilku domow i przejscia granicznego gdzie w kilometrowej kolejce stoja szmuglerzy papierosow. Lokalne bary zapelnione postaciami rodem z piosenki S. Staszewskego o wiele mowiacym tytule "Knajpa Mordercow" - ogolnie klimat bardziej przypominal krakowski eurobazar - Tandeta niz spokojna wioske.

Po chwili zaczepia nas pan o fizjognomi krzyzowki ogra z Pudzianem (no offence mister Pudzian ;)) i po krotkiej wymianie uprzejmosci (o! Poloneli! Kaczynski! Gruzja - druzja! itd) zaprasza nas do baru swojego kolegi o typowo gruzinskim imieniu - Jimmy (Tak. Jak J. Hedrix), ktory jak sie pozniej okazalo... wlasnie sie buduje.

Poczatkowo toche sie balismy ze to taka troche arabska akcja w typie: hej maj frend mam dobry nocleg! Dobra cena! Good prajz for ju maj friend!! Ale..... tu jest Gruzja, wyglada na to ze ludzie sa poprostu fajni i goscinni. Siedlismy na plazy kolo powstajacego baru, ktos postawil piwka, ktos tam przyniosl makrelke (pycha!!!) nagle pojawila sie jakas wodeczka (Magier ty morderco!) potem pomidory , chleb, ogorki no ogolnie wypas :) Wspomniany Jimmy powiedzial ze mozemy nocowac w jego barze a jego sporych gabarytow kolega, ktory okazal sie byc emerytowanym bokserem i powalajacym znawca historii, pilnowal nas zebysmy gdzecznie sie polozyli i nie rozrabiali :)) - naprawde za******ci ludzie. Podczas imprezy poznalismy bardzo fajny gruzinski zwyczaj, ktory pozwala na utrzymanie pewnego rodzaju porzadku podczas imprezy (w sensie wszyscy maja sie opic tak samo). Ogolnie chodzi o to, ze przy stole jest jeden szef tzw - Tamada (w naszym wypadku byl to ten wielki ex boxer z zamilowaniem do historii). Tamada ma byc czlowiekim starszym wielkiem i lepiej wyksztalconym niz reszta wspolimprezowiczow. On polewa, on decyduje komu wiecej (bo np za trzezwy) a komu nie (bo np. istnieje zagrozenie, ze nie dotrwa do konca) on wymysla toasty, ewentualnie on mowi kto moze zatoastowac. Generalnie jest to dyktatura nie ma dyskusji, co tez czesciowo zapewniaja gabaryty Tamady ;-))).

Ozarci w kazdym tego slowa znaczeniu idziemy spac.

Rano na lekkim kacu, normalna turystyka czyli zwiedzanie rzymskiej twierdzy z I w n.e. w Gonio. Mają tam także europejskie toalety, co niektórych z nas bardzo raduje:)

Wracamy do Batumi i włóczymy się po mieście, ogląddamy mecz na czarno-białym telewizorze ze śnieżycą i idziemy spędzieć kolejną noc na plaży. Z rana krótka kąpiel i zawijamy na autobus w stronę Borjomi-kurortu słynącego z najlepszej gruzińskiej wody mineralnej.