5 lip 2010

Tbilisi-Kazbegi


1 lipca
Z porannego wyjazdu oczywiście nici, bo nie wstaliśmy. Mamy jechać do Kazbegi, inaczej Stepansmindy, z której wiedzie szlak na górę Kazbek. W koncu trafiamy na plac z którego za godzine odchodzi ostatni autobus w tamtą stronę. Korzystając z okazji zapuszczamy się z Cinem na lokalny bazar w poszukiwaniu garnka potrzebnego do biwakowana. Każda zapytana osoba
wskazuje nam miejsca w których niestety nie możemy dostać tego, co chcemy. Zmęczeni udajemy się do budki z piwem, gdzie oprócz zimnego i taniego (2 zł) piwa w klimatycznie obtłuczonych
kuflach spotykamy trzech miejscowych,
którzy stawiają nam następne i zabawiają rozmową.
W tym samym czasie Magik siedzi w gorącej marszrutce
i pilnuje naszych bagaży. Panowie chcą nas Polaków-przyjaciół wyciągnąć na wódkę, jednak stanowczo odmawiamy zdradzając nasze plany. Jeden z nich, znacznie już podpity zabiera mnie i pyta po gruzińsku każdego po kolei gdzie można zakupić nasz wymarzony garnek. Przy okazji cały czas powtarza jacy to przyjaciele - Polak i Gruzin. W końcu znajduję coś godnego zakupu, a wracając dostaję propozycję wspomożenia przyjaciela dwoma paczkami fajek (3zł paczka). Z przyjemnością się odwdzięczam ;). Żegnamy się z nowo poznanymi przyjaciółmi i jedziemy. Cztery godziny jazdy mija spokojnie, po drodze zatrzymujemy się na małe zakupy, gdzie mamy okazję przymierzyć prawdziwe kaukaskie czapki. W Stepansmindzie pogoda koszmarna-burza, deszcz i zimno, kompletnie inaczej niż w Tbilisi.
Robimy wielkie zakupy: 15 chlebów, kilka konserw, kilo bryndzy, mamy jeszcze pare zupek chinskich podarowanych przez Polaków wracających z Kazbeka ( na górze nie można kupić niczego). Pod wieczór wyruszamy jeszcze w stronę koscioła Gergeti na 2200 m. Idziemy w nasilającym się deszczu. Już po zmroku docieramy przemoczeni do kościoła, gdzie duchowni proponują nam kolację i przeczekanie deszczu, nie oferują noclegu ale uczciwie informują zawczasu. Kolacja skromna, suchary ciepła herbata z cukrem(!!), wafelki i arbuz. Ale jak smakuje!. Rozmawiamy o Polsce, obalamy teorie spiskowe związane z ostatnimi wydarzeniami a zapytani o to czy chodzimy w Polsce do kościoła uśmiechamy się szeroko, oni też ;) i zmieniamy temat na super uniwersalny "Cietyrie tankistow i sabaka" (czyli 4 pancernych ipies) ;) Rozmowa o polskiej kinematografii i wojennej historii przeciąga się do końca kolacji i ogromnie wdzięczni wychodzimy, żeby ujrzeć czyste niebo i zarys Kazbeka w tle. Na koniec refleksja jednego z mnichów: "Wasi partyzanci walczyli z Niemcami w lesie cały rok, więc i wam nie strasznie rozbić tu w okolicy namiot" No jasne! Pół godziny potem leżymy w ciepłych śpiworach i zastanawiamy się jak to będzie już wkrótce...

CDN...

Zaraz mamy pociąg do Batumi. Fotki i reszta relacji z podejścia pod Kazbek pewnie jutro.