Pobudka, szybkie śniadanie i lecimy na marszrutkę. Od dzisiaj podróżują z nami Katia i Petr, wposmniane ostatnio ziomki z Brna. Uczymy się nawzajem naszych języków. Najpierw przejazd do Akhalcikie/Newcastle ze znajomym kierowcą pompującym hamulec. Na miejscu szybkie śniadanie i wsiadamy do marszrutki. Wysiadamy w Gori, mieście urodzenia Josefa Wisarionowicza Dżugaszwiliego, czyli Stalina. Jest strasznie gorąco a my poszukujemy muzeum z plecakami na grzbietach. W końcu dochodzimy do ogromnego muzeum stojącego naprzeciw placu, gdzie jeszcze do niedawna znajdywał się wielki i chyba jedyny na świecie pomnik tego pana. Zdjęto go dwa tygodnie przed naszym przyjazdem do Gori wbrew woli mieszkańców i zamknięto w nieznanym miejscu. W muzeum typowa propaganda, nic o mniej szlachetnych poczynaniach wodza ZSRR ale warto zobaczyć, sporo ciekawych rzeczy. Dla nieznających rosyjskiego przygotowano bardzo wiele fotografii i eksponatów :) Można także zwiedzić oryginalny wagon, w którym podróżował oraz dom w którym się urodził. Nieco podrasowany jak się zdaje, ale wierzymy na słowo że była to taka chłopsko-inteligencka rodzina ;)). Jest późne popołudnie, a my jedziemy w jeszcze większym upale kolejne 3 godziny do Tbilisi. Musimy tam znaleźć jakiś transport do miasta Telawi w Kachetii - wschodniej gruzińskiej prowincji słynącej z produkcji wina. Błądzimy po mieście przerzucani z miejsca na miejsce.
W końcu dowiadujemy się, że wielu taksówkarzy z Telawi pracuje w Tbilisi i właśnie o tej porze wracają do domów, trzeba tylko dostać się na jedną ze stacji metra i popytać.
Zbliżamy się do celu gdy podchodzi do nas Gruzin Grigorij i oferuje podwiezienie. Trochę drogo, ale jest nas 4 osoby i dajemy radę. Okazuje się że trafiliśmy w dziesiątkę. Grigorij ma 2 hektary winorośli i produkuje własne wino. Pokazuje nam swoją mini fabrykę i oferuje nam nocleg. Po calym dniu jeżdzeniu po Gruzji nie chce nam się rozbijać namiotów. Oglądamy finał MŚ, jemy kolację i pijemy tradycyjnie wyrabiane wino. Znów śpi sie bardzo dobrze :).