23 sie 2010

Teheran

22 lipca (30 tir 1389)


Wysiadamy z samego rana pod wieżą Azadi – najbardziej znanym budynkiem Teheranu. Zbudowana jeszcze za czasów ostatniego szacha, zmieniła nazwę na „wolność” (azadi) po rewolucji. W środku wystawa irańskich minerałów (np. rubin), osiągnięć techniki oraz rewolucji. Pod wieżą spotykamy się z Aminem. Poznaliśmy się jeszcze w hostelu w Tbilisi. Amin chce nas oprowadzić po mieście, nie protestujemy :). Zwiedzamy muzeum narodowe, gdzie mamy okazję zobaczyć najciekawsze zabytki Persepolis, które będziemy mogli sobie odpuścić podczas wycieczki. Idziemy na kebaba a potem do najstarszej kawiarni w Teheranie. Obsługa jest tak samo stara jak cała kawiarnia – fajny klimat i rewelacyjne naturalne lody. Po obiedzie jedziemy w stronę amerykańskiej ambasady – obowiązkowego punktu programu każdej wizyty w Teheranie. Po drodze przychodzi nam przekroczyć kilka ulic. Straszny tłok, samochody zdają się nie zważać na światła, płyną w swoim kierunku. Należy wypatrzyć takie momenty, w których samochód przystaje w korku, minąć go i przecisnąć się dalej. Wchodzenie pod jadący samochód jest normą, należy założyć że się zatrzyma i z reguły tak właśnie robi. Można też uczepić się ogona jakiegoś przechodnia, który wytyczy drogę w morzu aut :). Na pięciopasmowej ulicy kosztuje to trochę nerwów, ale ponoć nie obserwuje się tu wielu wypadków w mieście. I kierowcy i przechodnie są bardzo uważni, ci drudzy wiedzą gdzie jest ich miejsce w szeregu. Robimy krótki spacer pod byłą ambasadą USA, na murze narysowane są różne wymyślne graffiti i bojowe hasła. Nie można ponoć robić zdjęć ale robimy, bo nie po to ryzykowaliśmy przechodzenie przez wielopasmowe ulice żeby odejść bez suwenira ;). Jedziemy poznać drugą stronę medalu – Amin zabiera nas do domu, w którym mieszkał Chomieini. Faktycznie skromny, co w porównaniu ze znajdującą się w okolicy rezydencją ostatniego szacha jest małą klitką. W domu-muzeum zagaduje nas jakiś brodaty koleś i z obłędnym wzrokiem mówi jaki to ajatollah był dobry i skromny itp, itd. Wzrok zdradza pewien rodzaj fanatyzmu i dziwnie się czujemy rozmawiając z nim – radzimy sobie nieprzesadzoną w niczym gadką o pięknie Iranu i rewelacyjnych ludziach. Nadchodzi wieczór a my mamy udać się na północ Teheranu podziwiać panoramę miasta i zachód słońca. Wsiadamy do taksówki, na skrzyżowaniu dosiada się do nas policjant, myślę, fajnie, tego jeszcze nie było. Nagle z drugiej strony podchodzi jeszcze jeden i każą nam wysiadać. Amin tłumaczy, że kierowca musiał być jakiś fałszywy czy cóś – być może udało nam się uniknąć kłopotów. W końcu docieramy na górę, robimy parę fot i wracamy do domu – to był bardzo długi i wyczerpujący dzień. Kolejny raz dzięki bezinteresowności lokalsa udało nam się zwiedzić tak wiele w jeden dzień. Thanks a lot, Amin!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz