23 sie 2010

Morze - Teheran - Isfahan

27 lipca (5 mordad 1389)

Ten dzień mija pod znakiem podróży. Najpierw jedziemy do Teheranu, żeby odebrać nasze rzeczy i pożegnać się z Aminem. Mamy mały problem z nieszczerą obsługą informacji turystycznej i sprzymierzonymi z nimi taksiarzami – nie umiemy znaleźć dworca autobusowego. Spotkany po drodze policjant wskazuje nam drogę, zamawia tanią taksówkę i już jesteśmy na miejscu. W Teheranie wysiadamy na innym dworcu niż poprzednio, idziemy na azymut w stronę jakiejkolwiek linii metra. Po drodze szybka wizyta w cukierni – lody i koktajl melonowy jak zwykle niezawodne. Dojeżdżamy do dzielnicy, w której mieszka Amin, trochę się gubimy, kolejny miły Irańczyk bierze nas na pakę i odwozi pod sam dom. Szybka kąpiel, pakowanie i jedziemy na dworzec. Dziś w Iranie jest święto religijne, dostaliśmy nawet bez pytania jakieś darmowe drinki na mieście. Wszystko ozdobione kolorowymi żarówkami i wycinankami. Ciężko jest złapać taksówkę, kręcimy się trochę po okolicy ale w końcu udaje nam się złapać coś w stronę dworca. Amin jeszcze z rana zarezerwował nam autobus do Isfahanu – jednego z najpiękniejszych, jeśli nie najpiękniejszego miasta w Iranie. Przybywamy na dworzec i przecieramy oczy ze zdumienia. Nasz autobus wygląda w środku jak biznes klasa w samolocie: trzy rzędy siedzeń, fotele lotnicze (nie mylić z tanimi liniami :)) do tego mnóstwo przekąsek. Tak to my lubimy podróżować. VIP bus kosztuje nieco drożej, ale to i tak 12 dolców za 500 km :)). Amin zrobił nam niezły prezent. Cały czas marzymy o podróży starym mercedesem, którego widzieliśmy w przewodniku, może następnym razem. Do Isfahanu dojeżdzamy nieco zmarznięci (przesadzili z klimą) jeszcze w nocy. Kładziemy się spać na dworcu, zapowiada się sporo chodzenia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz